Z samego rana, to jest ok. godziny 7 rano wyruszyliśmy z naszego hotelu na poszukiwanie dolomusza. Ciekawe jest to, że za każdym razem dolomusz odjeżdżał z innej części miasta… Znalezienie odpowiedniego postoju zajęło nam trochę czasu. Już na miejscu okazało się, że musimy poczekać ok. 45 min – jednak o tym się dowiedzieliśmy jak już wreszcie mogliśmy wsiąść do busa. Na postoju oczywiście jak zwykle byliśmy wielka atrakcją, ale wszyscy zachowywali się bardzo uprzejmie.
Przed nami było długa droga ponieważ Van jest odległy od naszej docelowej miejscowości o ok. 180 km. Nie ukrywam, iż miałam pewne obawy przed wyprawa do Dogubayazit, ponieważ jest jest to zaledwie3 km od granicy z Iranem… ale z drugiej strony w ostatnich czasach nigdzie nie mówili o jakichkolwiek zamieszkach w tamtych terenach. Ufff
Pierwsza przygoda jaka nas spotkała, to pękła nam opona! Było jednak widać, że dla nikogo to nie była żadna niespodzianka... no dla nikogo poza nami :) Również okazało się, iż za równo kierowca jak i pasażerowie są bardzo sprawni w wymianie opon, gdyż zajęło im to niespełna 10 min
Widoki po drodze były piękne i bardzo zróżnicowane...na początku była intensywna zieleń łąk, następnie skały powstałe w skutek zastygnięcia lawy, jałowe pola i połacie śniegu... na koniec przywitał nas słynny Ararat..
Ok 40 km przed celem zatrzymała nas kontrola wojskowaw celu sprawdzenie poprawności dokumentów wszystkich podróżujących... Co prawda Panowie byli uprzejmi, jednak karabiny gotowe do strzału raz czołgi robimy wystarczająco odstraszające wrażenie...
Dogubayazit zdecydowanie nie jest miejscowością, którą bym komukolwiek poleciła... Zrobiła na mnie strasznie przygnębiające wrażenie...szare, biedne miasto a na dodatek żołnierze na każdym rogu.Więc dlaczego się tam wybraliśmy? A no, żeby zwiedzić ruiny XVIII-wiecznego pałacu Ishaka Paszy..
Pałac jest właśnie w remoncie, ale spokojnie można go zwiedzać. Miło popatrzeć, że ktoś (Tureckie Ministerstwo Kultury wraz z EU) dbają ostan takich budowli! Szkoda byłoby, żeby przetrzymały tyle lat i za naszych czasów się rozsypały.Zamek znajduje się w odległości ok. 7km od miasteczka, tak więc, żeby tam sie dostać musieliśmy skorzystać z "dobroduszności" tubylców i za drobna opłatą podwieźli nas na sam szczyt. Po drodze minęliśmy bazę wojskową. Aż dziw bierze, że jest to w pełni zmilitaryzowany rejon... Tak trochę nie bardzo rozumiem ten cały konflikt pomiędzy Turkami a Kurdami... Zachłanność jest ważniejsza od ludzkiego życia... Jeszcze kilka lat temu Kurdom groziło więzienie za mówienie lub śpiewanie po kurdyjsku... A co jest ciekawsze, podobno 1/4 mieszkańców Turcji to Kurdzi... hmmm i kto to mówił o mniejszości narodowej...
OK, koniec politykowania, choć nie ukrywam, że chętnie zrozumiałam bym ten problem...
Wejście na zamek kosztowało nas 3 YTL, czyli stosunkowo tanio, ale biorąc pod uwagę bus z Vanu i prywatną taksówkę, ta wyprawa wcale nie była tania, a co wiecej wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że czekają nas dalsze nie przewidziane wydatki...
Na zamku byliśmy jedynymi europejskimi turystami, poza nami były dwa dziewczyny z Chin (chyba) i 2 grupy Turków...
Podobno w lecie jest sporo turystów z Polski, których głównym celem jest zmierzenie sie z ponad 5000 Araratem...
Żeby nikt nie dał sie tak do końca zwieźć, że dzień był wysłany płatkami róż... dalsza cześć opowieści.. Ponieważ zwiedzanie skończyliśmy ok 13 postanowiliśmy, że zejdziemy z góry pieszo. Ba, to w końcu tylko 7km, a przy okazji piękne widoki...
I generalnie wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że niestety nie sprawdziliśmy kiedy odjeżdża ostatni dolomusz do Van'u...
Jak zawitaliśmy w mieście od razu zostaliśmy otoczeni , którzy po usłyszeniu po raz 1000 od nas "NIE" - generalnie na wszystko, powiedzieli nam, że nasz dolomusz, czyli ostatni tego dnia bus do Van odjechał mniej więcej pół godziny temu!!!
!!!
Co???
!!!
Jak to???
Nie możliwe!!
A jednak... na początku nie chciała uwierzyć, że ostatni bus odjeżdża przed 14, ale każdy lokalny podchodzący do nas, potwierdzał tą wersję. Szczerze nie wiedziałam, czy była to swoista solidarność, czy życzliwość... Problem polegał na tym, że następnego dnia mieliśmy wylot do Istambułu!!!
AAAAA!! Jak można nie sprawdzić kiedy odjeżdża ostatni bus?!?!? No tak, bo to przecież dolomusze, które nie mają rozkładów jazdy!!!
I cóż... w tej sytuacji mieliśmy dwa wyjścia - zostać na noc w D. i o 7 rano pojechać z powrotem pierwszym możliwym środkiem transportu i modlić się, że dojedziemy na czas, lub skorzystać z uprzejmości Tubylców...
Oczywiście wybraliśmy ta drugą opcję... za którą życzliwi tubylcy kazali sobie SŁONO zapłacić, ale w zamian zaoferowali nam, że podwiozą nas do najbliższej (ok 60km) miejscowości - wioski, skąd będzie jeszcze odjeżdżał jakiś dolomusz...
hmmm nie bardzo mieliśmy wyjście...nie ukrywam, że miałam nie lada pietra!!! Przecież oni mogli z nami zrobić wszystko!!! A my nawet nie bylibyśmy w stanie sie obronić i co gorsza, nikt by nawet za bardzo nie wiedział, gdzie nas szukać!!! :((
Na szczęści nasi wybawcy okazali się w miarę prawymi ludźmi i oczywiście niczego nam nie zrobili :) Co więcej podczas drogi, żeby umilić nam podróż opowiedzieli jak to szmuglują różne rzeczy, żeby godnie przeżyć... zaczęli opowiadać od tych niewinnych rzeczach, typu kawa, herbata, papierosy, a skończywszy na broni, nabojach, porwaniach ;) przy tym ostatnim oczywiście uroczo się uśmiechnęli i mrugnęli okiem.
Przygody tego dnia oczywiście nadal nad nie opuszczały.. o przejechaniu ok 3o km. napotkaliśmy na drodze innych turystów jadących w stronę Van. Nie ukrywam, że nieziemsko się z tego ucieszyłam!!!!!! Choć dziwię, się, że się zatrzymali! ja na ich miejscu pewnie pojechałambym dalej, szczególnie jak bym zobaczyła wychodzących z samochodu dwóch podejżanie wyglądających Kurdów .. na szczęści za raz za nimi wysiadłam ja i zaczełam rozmawiac z przejezdnymi..
zabawne... tak bardzo mi zależało na "zamianie środka transportu", że nawet nie spytałam sie dokąd jadą, tylko czy nas ze sobą zabiorą :) Było to małżeńska emerytów z Niemiec regularnie podróżujących po Turcji (więc pewnie dlatego sie zatrzymali).
Jak już wsiedliśmy do ich samochodu okrutnie mi ulżyło.. Proszę tylko nie myśleć, że z naszymi tubylcami było cos nie tak! W prost przeciwnie! byli prze uprzejmi i uroczy, ale jednak nie potrafiłam się wyzbyć pewnych obaw.... Ba! Na pewno nie moge sobie wyobrazic, żeby ktos w Polsce mi zaproponował, że mnie podwiedzie 80km nawet jeśli mu zapłacę....hmm ... ach ta nasz polska uprzejmość....
Droga powrotna do VAN...
Nasi wybawiciele okazalisię być bardzo uprzejmym małżeństwem emerytów z Niemiec już 10 razpodróżujących po Turcji... Eh też bym tak chciała w ich wieku... Terazzdaję sobie dopiero sprawę, jak bardzo tak na prawdę musiałam się bać,gdyż zaczęłam z nimi rozmawiać po niemiecku!!! A (niestety) w moimprzypadku jedyne sytuacje gdy posługuje się tym językiem, są pouprzednim zaprawieniu... Hmm chyba jednak nie powinnam tego pisać :)
Podrodze zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie na robienie zdjęć. Pierwszypostój był niezwykle ciekawy, gdyż zatrzymaliśmy się i pierwszą rzecząktórą zrobili to było nastawienie jakiegoś dziwnego narzędzia podobnegodo kompasu, niestety mi nie znanego... nie jestem pewna czy nie miałoto czegoś wspólnego z wysokością... teraz pewnie się już nie dowiem...
Podczas kolejnego postoju przeżyliśmy dość hmm groźną sytuację, a przynajmniej tak się zdawała na początku...
Jadącpo drodze wyminęliśmy opancerzony pojazd bojowy - przypominam, że tamtetereny są nadal zdemilitaryzowane - robiło to niesamowite wrażenie!Będąc na postoju pojazd ten dojechał do nas i Panowie zaczęli cośkrzyczeć w niezrozumiałym dla nas języku! Im bliżej podjeżdżali, tymwięcej mówili i wymachiwali rękami... Oj to nie było zabawne! W cale a w cale!!!! Na szczęście okazało się, że chcą zrobić zawrotkę i chcaprzejechać między naszym samochodem a wzniesiemiem... tak na trzeciego!Chyba ilośc wrażeń jak na jeden dzień mnie juz wystarczyła!
Do Van dojechaliśmy juz bez żadnych przeszkód. Żeby odwdzięczyć się naszym towarzyszom za ich pomoc, zadeklarowałam się, że pomogę im znaleźć hotel i że generalnie będę z nimi jeździć tak długo aż znajdą zadowalające ich miejsce. Mój towarzysz śmiał się, że jeszcze 3 dni a będe mogła być przewodnikiem po Van i okolicach :D
Znalezienie hotelu nie okazało się trudnym zadaniem, gdyż już trzeci hotele ewidentnie im odpowiadał. Tym samym pożegnaliśmy się z naszymi nowymi znajomymi życząc sobie na wzajem udanego pobytu w Turcji.
Przez te całe emocje, nawet nie myśleliśmy o jedzeniu, dlatego też nasze żołądki zaczęły bardzo głośno się odzywać.
Ponieważ była to nasza ostatnia noc w Van postanowiliśmy u celebrować ją idąc na najwspanialszą baraninę na świecie, którą zjedliśmy w Van zaraz po przyjeździe.
Tu okazało sie, że to jeszcze nie koniec wrażeń jak na jeden dzień :)
Ale tym razem było to już tylko przyjemna "doznania".
W restauracji poznaliśmy bardzo przyjemnego Kurda, którego zaprosiliśmy do naszego stolika. Musze przyznać, iz zaskoczył mnie niesamowicie zaawansowanym angielskim! Oktavyus, bił wszystkich dotychczas spotkanych Turków pod tym względem na głowę!
Okazało się, że ok dwa lata temu będąc przejazdem przez Europę (hmm) z południa na północ odwiedził też i Polskę. Był w Krakowie i Oświęcimiu. Ja na Turka był tez niezwykle obyty w wieeelu sprawach... Tutaj ze spuszczoną głową musze przyznać, że niestety na początku oceniłam człowieka po "szacie"i baaardzo się przy tym pomyliłam.
W trakcie rozmowy Oktavyus zaproponował nam, ze zabierze nas wieczorem na koncert muzyki kurdyjskiej, a wcześniej zaprasza nas na kawę (dla mnie) i piwo, do hotelu swojego kuzyna...
Nie ma nic przyjemniejszego niż relacje z tubylcami! Oktavyus opowiedział nam o historii Kurdów, sytuacji pomiędzy nimi i Turkami, o historii Van i okolic...
Okazało się, że nasz nowo poznany przyjaciel swego czasu był szmuglerem i przemycał przez granicę papierowy, kawę , herbatę i chyba nie chciałam wiedzieć co więcej... jak na jeden dzień to juz się wystarczająco na patrzyłam i wysłuchałam :)
W dodatku, ma też kopalnie minerałów.. Całkiem obrotny okazał się ten nasz Kurd :)
Na wieczór tak jak obiecał, zabrał nas na koncert muzyki Kurdyjskiej połączonej z tańcami :) To było coś rewelacyjnego!!
Tańczyły dziewczyny, tańczyli faceci, później wszysycy się połączyli, oj...było wesoło...
W między czasie Kurd zadeklarował się, że następnego dnia jeżeli chcemy może nam pokazać zamek Van i nie dostępne do zwiedzających grobowce!!!Cóż, tam każdy z każdym chyba jest rodziną :D (...)
Oktavyus był bardzo nie pocieszony, jak zaczęliśmy się zbierać ok 23-24, ale na szczęście zrozumiał, że ilość dzisiejszych wrażeń wyczerpała nas całkowicie.