na początku bardzo się obawiałam dojazdu na Wyspę Akdamar, gdyz w przednikach wyczytałam niestworzone rzeczy… W rzeczywistości wcale nie było tak źle! Tubylcy, pomimo iż nie znali ani jednego słowa z nam znanych językach, bardzo chętnie tłumaczyli nam gdzie mamy wysiąść i skąd wziąć kolejny dolomusz. Ba! Co więcej, nawet dwóch chłopców zdecydowało, że nas zaprowadzą, sprawdzą, który dolomusz najszybciej odjedzie, poinformują kierowcę, że ma nas zabrać… Niesamowita uprzejmość… już dawno z taka się nie spotkałam...
Wyspa Akdamar to raj na ziemi... Czasami jak tak podróżuję w różne miejsca, to dochodzę do wniosku, że ziemia sama w sobie jest istnym rajem...Na wyspie znajduje się tylko i wyłącznie kościółek Cathedral Church of the Holy Cross wybudowany w 915. Budowla zachowana jest w dość dobrym stanie. Otaczają ją (podobno)migdałowce... Podobno, gdyż nigdy nie widziałam migdałowca, więc nie parafię ocenić, czy to jest prawda… Podczas naszego pobytu drzewa te wyglądały jak wiśnie, kwitnąc na biało-różowo...
Już dawno nie zaznałam nigdzie takiego błogiego spokoju... widoki zapierały dech w piersiach! Ośnieżone szczyty, turkusowa woda, kwitnące drzewa i jedyne co słychać, to śpiew ptaków!
Następnie udaliśmy się do odległej o 60kmmiejscowości Guzelsu, gdzie znajdują się ruiny zamku. Miejscowość była hmm okropna! tnz. Pył, piach i skała na skale… wszystko w tonacji piasku… zero zieleni! Nawet rzeka była jasno brązowa…